MASAKRA!
40 km od Wrocławia dostaliśmy telefon ze szpitala, że jakieś dziecko musiało zająć naszą sale... to akurat rozumiem, bo nas dzień czy dwa nie zbawi, a jak ktoś wraca z powikłaniami to jest priorytetem. Do domu wracać bez sensu bo paliwo prawie tyle co złoto ostatnio kosztuje, a poza tym kolejne 6 godzin w saunie i korkach... Więc fundacja która się zajmuje dziećmi z nowotworami w tym szpitalu dała nam pokoik na mieście za symboliczną kwotę, za łóżko na poddaszu ostatnio mąż płacił 10 zł, ale tu mamy całkiem fajne mieszkanko, 3 pokoje (każdy zamykany jako osobny) nasz 1 :), łazienka, kuchnia, ciekawe czy tu też po 10 zł zapłacimy, jutro się dowiemy pewnie. Ile by nie było to zawsze taniej niż w hotelu tu koczować. Mam nadzieję, że sala dla Zosi szybko się zwolni. Teraz malutka śpi zmęczona drogą, mąż poszedł coś do jedzenia kupić, a ja siedzę i czekam :) Jakoś tym razem się nie boję tego szpitala! Może to dobry znak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz